Strona startowa
Historia Kola
Czlonkowie Kola
Kontakt
Aktualnosci
Obwody Lowieckie
Okresy Polowan
Galeria Zdjec
Forum
Księga gości
Przesady i humor
   
 

PRZESĄDY MYŚLIWSKIE

Polowanie ma to do siebie, że raz idzie myśliwemu jak po lodzie, drugim razem jak po grudzie. Sukcesy i niepowodzenia przeplatają się. Nasi przodkowie szukali przyczyn tej zmienności losu w czarach a także w przepowiedni zdarzeń w drodze na polowanie lub w czasie jego trwania. Do dziś przekazujemy adeptom, tak na wszelki wypadek, wierzenia i przesądy. Oto niektóre z nich...

  • Przed wyjazdem na polowanie obejrzenie, a lepiej dotknięcie pięknego kolanka odwraca złe uroki i zapewnia sukcesy. Przy czym należy pamiętać, że "im grubszy zwierz - tym wyżej bierz".
  • Nie ma po co jechać na polowanie, gdy pierwszą osoba napotkaną po wyjściu z mieszkania jest staruszka albo kobieta z pustym wiadrem, a także zakonnica lub mnich. Natomiast kobieta z pełnym wiadrem lub kominiarz przynoszą powodzenie.
  • Po wyjściu z mieszkania nie można pod żadnym pozorem wrócić po zapomniane akcesoria nawet gdyby to była amunicja lub broń.
  • Jeżeli napotkany znajomy, widząc cię ze strzelbą będzie ci życzył "udanego polowania", nie powodzenie i pech gwarantowane. Myśliwi życzą sobie "połamania" w domyśle strzelby karku itp... co podobnie jak "kolanko" przynosi powodzenie.
  • Zła wróżbą jest wstanie z łóżka lewą nogą, przypadkowe założenie skarpety czy innej części ubrania na lewą stronę, zwiastuje to niepowodzenie.
  • Wróżbitą jest polujący z nami pies. Jeśli swoja potrzebę załatwi zwrócony do nas pyskiem - wróży niepowodzenie na łowach. Jeżeli uczyni to odwrócony tyłem sukces murowany.
  • Posiadanie przy sobie łuski od naboju po ostatnim celnym strzale - przynosi również szczęście w kniei.

Zabobony myśliwskie należy znać i pamiętać, chcąc bawić się w myślistwo. Gdyby nie było przesądów jak racjonalnie wytłumaczylibyśmy niepowodzenia albo pudła. Wypdało by przyznać się ze jesteśmy pudlarzami lub strzelcami "do bani" a tak jest siła wyższa . Przesądy myśliwskie maja swoje piękno i nie przemijający urok. Pisze o nich Józef Ignacy Kraszewski "Na polowaniu zawsze te same prawie wypadki, jednakowe żarty, tradycjonalnie podawane od pokoleń pokoleniom: o twardości skóry gdy ktoś chybi; o postrzeleniu gdy nie trafił itp" (Poeta i Świat).




January Suchodolski "Polowanie na Jelenia"

Myślistwo uprawiane przez wieki cale, jako ulubiona rozrywka, zawód czy skryty proceder, musiało z biegiem czasu wytworzyć własne zwyczaje, wierzenia i przesądy, a nawet odrębne słownictwo. Język myśliwski, kształtowany i wzbogacany na przestrzeni stuleci, nagromadził wiele specjalistycznych wyrażeń odnoszących się do techniki polowania i do zwierzyny, zrozumiałych tylko dla „wtajemniczonych” i wyróżniających ich od otoczenia. Podobnie zresztą kształtowało się słownictwo bartników, flisów, rybaków itp.
Starodawny obyczaj nakazywał unikać na łowach słów potocznych — należało posługiwać się wyłącznie gwarą myśliwską. O tym, jak silnie był ten zwyczaj zakorzeniony już w XVI wieku, świadczy najlepiej poniższy cytat z poematu Sebastiana Klonowicza „Flis” (Raków1595):
Tak u myśliwców, gdy kto kształtem innym Mówi polując, musi wnet być winnym I musi z drzewem, prawnie osądzony, Być podrobiony.
Już gębę trąbą zwać u charta musi, Kto raz myśliwskiej polewki’zakusi, Zająca kotką, ucho już nie uchem
Musi zwać słuchem.
Tłustego skromnym, prędkiego ciekawym Musi zwać, kto chce być myśliwcem prawym, Wątrobę lekkiem, a gdy się obłowi, Psom herab mówi.
Myśliwemu, przeważnie „frycowi” (nowicjuszowi), nie przestrzegającemu słownictwa myśliwskiego, kazano wdrapywać się na drzewo, które przy ogólnej radości wraz z nim zrębywano.
Za to samo przewinienie, lub naruszenie innych tradycyjnych obyczajów, wymierano ta. tzw. karę myśliwską. Winnego kładziono na ubitym jeleniu, dziku lub koźle i wymierzano nm trzy płazy kordelasem. Przy pierwszym wołano: .,Ho, ho!” — to dla myśliwego, który był najstarszy z obecnych; przy drugim wołano: ,,Ho, ho!” dla orszaku myśliwych: przy Uuetim „Ho, ho!” dla uczczenia szlachetnego prawa łowieckiego. Podczas tego obrzędu wszyscy myśliwi, stojąc w koło, powinni byli prawą ręką ująć rękojeść kordelasa i wyciągnąć go na kilka cali z pochwy na znak, że są gotowi bronić praw i zwyczajów myśliwskich. Tema staremu, od dawna zaniechanemu obyczajowi zawdzięczamy zapewne, że język łowiecki i znaczna część zwyczajów myśliwskich przetrwały do naszych czasów.
Nie tylko jednak mowę łowiecką, ale i głos trąbki myśliwskiej musiał rozumieć dawny myśliwy. Trąbienie myśliwskie bywało rozmaite. Inaczej trąbiono na ,,apel” albo na ..przybywaj”, inaczej brzmiał „przegrawek” przed rozpoczęciem łowów, inaczej ,,w dom” lub „do sfór”", inaczej „hasło”, inaczej „psy spuszczając ze sfory”, inaczej „psom się odzywając”. Grubym i drżącym głosem dwa razy — znaczyło „na grubego zwierza”; trzy razy, kończąc tonem najwyższym — „na drapieżnego zwierza”; inaczej trąbiono „do odprawy” czy „pojezdny”. kiedy zwierz gruby ubity, kiedy z jednej kniei do drugiej myśliwi przejść mają, albo wrócić do domu lub kiedy którego z nich brakuje. Dla porozumienia się ze szczwaczami trąbiono na odmiennym rogu zwanym „charciówką”. Inne było „strębowanię”, a inne „zwoływanie”, „zakładanie”", „potrębowanie”, „na upatrzonego”, „na przepadłego”, „na wykradzionego” i do „uszczwanego” albo „harapowego” zwierza. Tylko przy pomocy trąbki i trzydziestu blisko sposobów trąbienia dawni myśliwi polscy utrzymywali wzorowy ład i porządek na łowach, prowadzonych przeważnie w kniejach gęstych i rozległych.
Bardzo stare tradycje ma „chrzest myśliwski”, zwyczaj przestrzegany do dziś — niestety w nielicznych tylko kołach łowieckich. Ceremonii tej poddaje się myśliwy, który po raz pierwszy w życiu ubił grubego zwierza. Po otrąbieniu śmierci zwierzyny najstarszy (wiekiem lub stanowiskiem myśliwskim) z uczestników polowania przypomina mu obowiązki prawego myśliwego, którym od tej chwili staje się dotychczasowy „fryc”, po czym odbiera od niego ślubowanie łowieckiej prawości. Następnie adept z odkrytą głową klęka na lewe kolano, wspiera się lewą ręką o broń, prawą zaś kładzie na tuszy zwierza. Senior zanurza kordelas w ranie, która powaliła zwierza, i kreśli nim krzyż na czole pasowanego, przyjmując go ten sposób do grona „ćwików”, czyli wytrawnych myśliwych. Dobry obyczaj nakazuje, aby do końca dnia łowów nie ścierać z czoła farby.
Podobny charakter ma tradycja „złomu”, którym czcimy każdą ubitą sztukę grubej zwierzyny. Złom myśliwski to krótka (20 — 30 cm) gałązka świerka, jodły, dębu, buka lub innych drzew (sosna, olcha) czy roślin (wrzos) typowych dla ostępu, w którym zdobyto zwierza. Myśliwy, któremu „zdarzył bór”, staje po stronie grzbietowej ubitego zwierza, jego towarzysz zaś odłamuje złom, część jego wkłada zwierzynie do pyska, jako tzw. ostatni kęs, resztę składa na ranie postrzałowej, po czym odrywa kawałek złomu zbroczony farbą i na kordelasie bądź na kapeluszu wręcza go lewą ręką szczęśliwemu strzelcowi, ściskając mu jednocześnie prawicę ze słowami: „Darz Bór!”. Złom zakłada się za wstążkę kapelusza i nosi do końca dnia. Na polowaniach zbiorowych ceremonia ta powinna się odbywać przy dźwiękach trąbki myśliwskiej, głoszącej śmierć zwierza, w obecności pozostałych myśliwych, natomiast gdy zwierz został zdobyty w pojedynkę, czynności tych dokonuje sam myśliwy. Tradycja wymaga by złom odłamywać (a nie odcinać nożem myśliwskim) i wręczać przed wypatroszeniem zwierza.



Juliusz Kosak " Polowanie z ogarami"

Tradycyjnym zakończeniem polowania zbiorowego jest pokot, czyli „martwy ślak”, jak go nazywał Sienkiewicz. Zwyczaj ten, nieco późniejszej daty niż poprzednie, polega na ułożeniu ubitej zwierzyny według jej łowieckiej hierarchii. W pierwszym szeregu układa się wielkie drapieżniki, jak ryś czy wilk, w następnych kolejno: jelenie, daniele, dziki, sarny, lisy i inne drapieżniki futerkowe, zające, dzikie króliki, wreszcie „pióro”, a więc bażanty i inne ptactwo łowne. Zwierzynę układa się od prawej strony ku lewej, zawsze na prawym boku, przy czym co dziesiątą sztukę (ale tylko drobnej zwierzyny) wysuwa się o pół długości do przodu. Myśliwi stają w szeregu u czoła pokotu, za pokotem ustawiają się trębacze, za nimi naganka. (Jest jeszcze inny wariant: naganiacze gromadzą się na lewym skrzydle pokotu, a trębacze stają po prawej jego stronie.) Prowadzący polowanie ogłasza rozkład łowów, po czym następuje „otrąbienie rozkładu” fanfarą, odrębną dla każdego, znajdującego się na pokocie gatunku zwierzyny, z wyjątkiem ptactwa, które otrąbią się wspólną fanfarą „śmierć pióra”. W niektórych okolicach trębacze, grając fanfary dla poszczególnych gatunków, zbliżają się kolejno do odpowiednich rzędów pokotu, gdzie indziej stoją przez cały czas w jednym miejscu, przeważnie naprzeciw’ myśliwych, za pokotem. Po takim uczczeniu wszystkich gatunków zwierzyny rozlega się ostatnia fanfara: „Darz Bór”. Zgodnie z tradycją myśliwi i naganiacze wysłuchują ogłoszenia wyników polowania i fanfar z odkrytymi głowami. Dobre obyczaje łowieckie zakazują „przekraczać pokot”, to znaczy chodzić wśród ułożonej rzędami zwierzyny.Ponieważ pokot układa się po zakończeniu polowania, a więc o zmierzchu lub nawet w zupełnych ciemnościach, ceremonia ta odbywa się przy blasku pochodni albo przy świetle rozpalonych na czterech rogach ognisk i dzięki tej pierwotnej scenerii silnie działa na wyobraźnię, utrwalając się w pamięci uczestników.Trzeba też wspomnieć o hubertowinach, czyli o tradycyjnych uroczystościach związanych ze świętem patrona myśliwych. Obchodzono je 3 listopada na pamiątkę otwarcia w tym dniu, w 744 roku, grobu św. Huberta. Już w X wieku myśliwi ardeńscy urządzali w dzień św. Huberta wielkie łowy na jelenie, oddając na klasztor pierwszą i dziesiątą sztukę upolowamej zwierzyny.W Polsce kult św. Huberta rozwinął się stosunkowo późno, bo dopiero w początkach XVIII w. za panowania królów z dynastii saskiej. Jak wynika z zachowanych z owej epoki pamiętników, hubertowiny rozpoczynała msza odprawiana przewrażnie w leśnej kaplicy/ po której odbywało się polowanie na grubą lub drobną, zwierzynę a następnie, wieczorem, biesiada i zabawa. Każdy prawy myśliwy uważał za swój obowiązek uczestniczyć w tym święcie, od którego zwalniała tylko obłożna choroba, podróż lub ważne i nie cierpiące zwłoki zajęcia.Tradycję hubertowin podtrzymuje w Polsce wiele kół łowieckich, organizując w dniu 3 listopada uroczyste polowania inaugurujące zimowy sezon myśliwski, zakończone wspólną kolacją, często w towarzystwie pań.Podobny, lecz na wskroś świecki charakter miały polowania wigilijne. Według wyników tych polowań stawiano horoskopy na rok następny, wróżono sukcesy bądź niepowodzenia myśliwskie.Ze względów technicznych były to przeważnie polowania na drobną zwierzynę, które kończono wczesnym popołudniem, aby myśliwi mogli się znaleźć w domu nim zabłyśnie pierwsza gwiazda. Ponieważ staropolski obyczaj nakazywał w dzień wigilijny nie brać nic do ust przed wieczerzą — nie podawano w czasie tych polowań tradycyjnego bigosu. Zwyczaj urządzania polowań wigilijnych przetrwał do dnia dzisiejszego, chociaż ze względu na znaczną nieraz odległość dzierżawionych obwodów nie wszystkie koła mają odpowiednie warunki do ich organizowania.

Za to samo przewinienie, lub naruszenie innych, tradycyjnych, obyczajów, wymierzano też tzw. karę myśliwską. Winnego kładziono na ubitym jeleniu, dziku lub koźle i wymierzano mu trzy plaży kordelasem. Przy pierwszym wołano: ,,Ho. ho!” — to dla myśliwego, który był najstarszy z obecnych; przy drugim wołano: ,,Ho, ho!” dla orszaku myśliwych; przy trzecim „Ho, ho!” dla uczczenia szlachetnego prawa łowieckiego. Podczas tego obrzędu wszyscy myśliwi, stojąc w koło, powinni byli prawą ręką ująć rękojeść kordelasa i wyciągnąć go na kilka cali z pochwy na znak, że są gotowi bronić praw i zwyczajów myśliwskich. Temu staremu, od dawna zaniechanemu obyczajowi zawdzięczamy zapewne, że język łowiecki i znaczna część zwyczajów myśliwskich przetrwały do naszych Czasów.Nie tylko jednak mowę łowiecką, ale i głos trąbki myśliwskiej musiał rozumieć dawny myśliwy. Trąbienie myśliwskie bywało rozmaite. Inaczej trąbiono na „apel” albo na „przybywaj”, inaczej brzmiał „przegrawek” przed rozpoczęciem łowów, inaczej „w dom” lub „do sfór”, inaczej „hasło”, inaczej „psy spuszczając ze sfory”, inaczej „psom się odzywając”. Grubym i drżącym głosem dwa razy — znaczyło „na grubego zwierza”; trzy razy, kończąc tonem najwyższym — „na drapieżnego zwierza”; inaczej trąbiono „do odprawy” czy „pojezdny”, kiedy zwierz gruby ubity, kiedy z jednej kniei do drugiej myśliwi przejść mają, albo wrócić do domu lub kiedy którego z nich brakuje. Dla porozumienia się ze szczwaczami trąbiono na odmiennym rogu zwanym „charciówką”. Inne było „strębowanie”, a inne „zwoływanie”, „zakładanie”, „potrębowanie”, „na upatrzonego”, „na przepadłego”, „na wykradzionego” i do „uszczwanego” albo „harapowego” zwierza. Tylko przy pomocy trąbki i trzydziestu blisko sposobów trąbienia dawni myśliwi polscy utrzymywali wzorowy ład i porządek na łowach, prowadzonych przeważnie w kniejach gęstych i rozległych.Bardzo stare tradycje ma „chrzest myśliwski”, zwyczaj przestrzegany do dziś — niestety w nielicznych tylko kołach łowieckich. Ceremonii tej poddaje się myśliwy, który po raz pierwszy w życiu ubił grubego zwierza. Po otrąbieniu śmierci zwierzyny najstarszy (wiekiem lub stanowiskiem myśliwskim) z uczestników polowania przypomina mu obowiązki prawego myśliwego, którym od tej chwili staje się dotychczasowy „fryc”, po czym odbiera od niego ślubowanie łowieckiej prawości. Następnie adept z odkrytą głową klęka na lewe kolano, wspiera się lewą ręką o broń, prawą zaś kładzie na tuszy zwierza. Senior zanurza kordelas w ranie, która powaliła zwierza, i kreśli nim krzyż na czole pasowanego, przyjmując go ten sposób do grona „ćwików”, czyli wytrawnych myśliwych. Dobry obyczaj nakazuje, aby do końca dnia łowów nie ścierać z czoła farby.Podobny charakter ma tradycja „złomu”, którym czcimy każdą ubitą sztukę grubej zwierzyny. Złom myśliwski to krótka (20—30 cm) gałązka świerka, jodły, dębu, buka lub innych drzew (sosna, olcha) czy roślin (wrzos) typowych dla ostępu, w którym zdobyto zwierza. Myśliwy, któremu „zdarzył bór”, staje po stronie grzbietowej ubitego zwierza, jego towarzysz zaś odłamuje złom, część jego wkłada zwierzynie do pyska, jako tzw. ostatni kęs, resztę składa na ranie postrzałowej, po czym odrywa kawałek złomu zbroczony farbą i na kordelasie bądź na kapeluszu wręcza go lewą ręką szczęśliwemu strzelcowi, ściskając mu jednocześnie prawicę ze słowami: „Darz Bór!”. Złom zakłada się za wstążkę kapelusza i nosi do końca dnia. Na polowaniach zbiorowych ceremonia ta powinna się odbywać przy dźwiękach trąbki myśliwskiej, głoszącej śmierć zwierza, w obecności pozostałych myśliwych, natomiast gdy zwierz został zdobyty w pojedynkę, czynności tych dokonuje sam myśliwy. Tradycja wymaga by złom odłamywać (a nie odcinać nożem myśliwskim) i wręczać przed wypatroszeniem zwierza.W pewnym sensie odwrotnością tego zwyczaju było „pomazanie pudlarza”. Niefortunnemu strzelcowi mazano twarz czarnym (dymnym) prochem roztartym w wódce




Juliusz Kosak " Polowanie z Sokolem"

Nie mają chleba i pożyczonym żyć muszą, bo go im zjadły psy gończe” — mawiano o tych. którzy padli ofiarą swej namiętności myśliwskiej.Wielkie drapieżniki (rosomaki, wilki, rysie, żbiki), a także drapieżniki futerkowe (lisy, sobole, kuny, gronostaje i inne) łowiono w różnego rodzaju pułapki, jak wilcze doły, samostrzały, paści, potrzaski, stępice itp., nieraz bardzo przemyślnie sporządzone.Na ptactwo i na zające polowano z sokołami i jastrzębiami specjalnie ułożonymi do tego celu. Najbardziej cenione były białozory, rzadkie nawet na dworach królewskich, następnie rarogi i sokoły wędrowne. Uboższa szlachta polowała z jastrzębiami — gołębiarzem i krogul-cem — które były znacznie łatwiejsze do zdobycia, nietrudne w układaniu i w zupełności wystarczały dla praktyki myśliwskiej. Były to łowy pozbawione niebezpieczeństwa, a przy tym bardzo emocjonujące, toteż na dworach królewskich i magnackich urządzano je bardzo wystawnie, w licznym orszaku dworzan i gości, przeważnie w towarzystwie dam- Obiektem tych polowań były najczęściej dzikie łabędzie i czaple. W chwili gdy spłoszone ptaki wzbijały się w powietrze, sokołowi, trzymanemu dotąd na rękawicy lub na berle, zdejmowano kaptur i. wskazując zdobycz, zachęcano go okrzykami do ataku. Walka bywała na ogół zawzięta, gdyż czaple broniły się ostrym jak sztylet dziobem, a łabędzie uderzeniami swych potężnych skrzydeł. Zmagania te obserwowano towarzysząc konno walczącym ptakom. Szlachta łączyła przyjemne z pożytecznym, polując na zające i wszelkie ptactwo, poczynając od dropi i cietrzewi, a kończąc na przepiórkach.Miarą wartości sokołów może być fakt, że obowiązek dostarczania ich wymieniano wśród innych warunków w traktatach i układach międzynarodowych. 1 tak na przykład Krzyżacy, składając hołd z Pomorza Kazimierzowi Wielkiemu, byli obowiązani posyłać co roku do Krakowa sokoły ułożone na swój koszt. Za sokoły Tatarzy wykupywali z niewoli jeńców. Stanowiły one również bardzo cenny dar między panującymi, skwapliwie notowany przez kronikarzy. Król Jan Kazimierz, w zamian za sokoły, posłane królowi Francji Ludwikowi XIV, otrzymał w darze kilka skrzyń najprzedniejszej porcelany, zdobionej malowidłami przedstawiającymi przewagi myśliwskie polskich sokołów we Francji.Największy rozkwit sokolnictwa w Polsce przypada na XVI wiek. W XVII w. po śmierci króla Jana III zaczyna się ono chylić ku upadkowi i zanika ostatecznie w XVIII wieku.Oprócz opisanych wyżej sposobów polowania, określanych jako „uczciwe i szlacheckie”, bardzo rozpowszechnione było również chwytanie zwierzyny w różnego rodzaju sieci, sidła i pułapki, uważane przez feudalne ustawodawstwo łowieckie za najzupełniej legalny sposób pozyskiwania zwierzyny. Najliczniej oczywiście trudniła się tym myślistwem uboga szlachta zagrodowa i chłopi, nie gardzono nim jednak i na dworach magnackich, kiedy chodziło o zaopatrzenie spiżarni czy stołu, a nie o przyjemność polowania.


HUMOR

Śmiech był dla myśliwych od zarania łowów potrzeba, której efektem jest wszystko co dziś nazywamy "Łaciną i Humorem myśliwskim". Na myśliwskich zbiórkach, w czasie przerw w polowaniu, przy ogniskach "łacinnicy" kpiąc z pudlarzy, pechowców, mięsiarzy i malkontentów bawili i bawią nas nadal. Oni to wymyślili porzekadła o opłacalności polowania w brzmieniu:

  • Myśliwy ptaka upoluje, wołu to kosztuje.
  • Kto poluje i łapie w sieci, gołą .... świeci.

Im przypisuje się autorstwo anegdot i prześmiewek. Władysław Reymont w "Marzycielu" tak pisze:

"Sączek przyrządzał krupnik i opowiadał niesłychane przygody z polowań, tak łgał nadzwyczajnie, że wszyscy pokładali się ze śmiechu.
- Daję wam słowo honoru że mówię prawdę! - krzyczał rozlewając krupnik w skwapliwie podstawiane szklanki. - Niech Świderski Powie!
- Łżyj bracie, co się zmieści, ale krupniku nalewaj do pełna.
- Opowiedz jak to zabiłeś te trzy dziki jednym strzałem.
- Albo o tym zającu który uciekł przed twoim psem na wierzbę.
- A może o kuropatwach na stawie?"

Aktualnie krążą wśród myśliwych poniższe dowcipy:

- Wychodzę z domu na polowanie. Tuż za płotem zając, no to ja - bach! i do torby. Idę dalej, wypatrzyłem stadko kuropatw - co robię? Bach! Bach! i do torby. Wychodzę za lasek - widzę sarny, bez zastanawiania się, Bach, Bach! i do torby.
- Zaraz zaraz kolego, jaka duża jest ta torba?
- Normalna, do torby sięgam po naboje.

I tak powiadam wam, że tego polowania nie zapomnę nigdy! Zajęcy było tyle, że musiałem bez przerwy broń nabijać i strzelać, aż wreszcie aby nie tracić czasu nie nabijałem wcale tylko strzelałem bez końca

*
Zdaje się że strzeliłem za bardzo w prawo?
Ależ skąd kolego, to zając kipiał za bardzo w lewo

*
Myśliwy pędząc za postrzałkiem spotyka chłopca pasącego krowy:
- chłopcze nie widziałeś czasem jak zając tedy przebiegał?
- widziałem
- dawno?
- Będzie rok temu

*
Mój panie, ten pies którego mi pan wczoraj sprzedał wcale nie jest psem tylko suka!
- widzi pan, to taka rasa, jego matka też była suką.

*
Dama w ZOO ze zdziwieniem ogląda jelenia - myłkusa z podwójnym wieńcem. Pyta swego towarzysza - myśliwego:
- dlaczego on ma podwójne rogi?
- Jak to pani powiedzieć? - zastanawia się myśliwy - Sądzę po prostu, że był to wdowiec który się ponownie ożenił

*
Po powrocie z safari myśliwy opowiada:
- Więc skoczyłem na tygrysa i jednym cięciem noża odciąłem mu ogon.
- Dlaczego ogon a nie głowę?
- Głowa była już odcięta.
                                                                             *

Przy ognisku, po polowaniu jeden z myśliwych pyta:
- Czy wszyscy wrócili z polowania?
- Wszyscy.
- Byli cali i zdrowi?
- Tak.
- Chwała Bogu, więc to jednak był jeleń
                                                                            *
 

Myśliwy pyta swego kolegę:
- Jak ty to robisz, że na upolowanych przez ciebie kaczkach nigdy nie widać śladów postrzału!
- Zawsze bardzo delikatnie naciskam spust strzelby! 

                                                                            *

W parku na ławeczce rozmawia ze sobą dwóch starszych panów:
- Jakie hobby miał pan w młodości? - pyta jeden z nich.
- Kobiety oraz polowanie.
- A na co pan polował?
- Na kobiety!
                                                                            *

Co i w jakiej kolejności jest najważniejsze dla myśliwego?
- Strzelba, pies i żona.
                                                                            *

- Byłeś na polowaniu?
- Byłem.
- Upolowałeś coś?
- Oczywiście!
- A dlaczego twoja torba jest pusta?
- Przecież nie jestem ludożercą!
                                                                             *

Myśliwy opowiada koledze o swoim polowaniu na niedźwiedzia:
- Biegnę za nim przez krzaki, nagle zatrzymał się i ruszył w moją stronę! To ja fuzję z pleców i w nogi! Niestety, poślizgnąłem się i upadłem na ziemię.
- O rety, ja to bym ze strachu w spodnie narobił!
- A ty myślisz, że ja na czym się poślizgnąłem?
                                                                              *

Dwaj myśliwi przechwalają się:
- Czy wiesz, że ostatnio w Afryce z odległości 500 metrów jednym strzałem położyłem trupem słonia?
- A ja ostatnio płynąc przez Morze Koralowe własnoręcznie udusiłem wieloryba!
- Tak, tak... A skoro już mowa o morzu... Czy słyszałeś coś o Morzu Martwym?
- Oczywiście.
-To właśnie ja z bratem zabiliśmy je!
                                                                              *

Myśliwy przechwala się przed kolegami swoją pewną ręką i niezawodnym okiem. Aby zademonstrować swoje umiejętności strzeleckie, strzela do przelatującej gęsi. Gęś leci dalej.
- Koledzy cud, cud! - woła do kolegów. - Pierwszy raz w życiu widzę lecącą martwą gęś!


 


Dzisiaj stronę odwiedziło już 1 odwiedzający (1 wejścia) tutaj!
Ta strona internetowa została utworzona bezpłatnie pod adresem Stronygratis.pl. Czy chcesz też mieć własną stronę internetową?
Darmowa rejestracja